Etheldar
|
|
« Reply #20 on: June 11, 2009, 01:51:32 PM » |
|
OKO W OKO Z WROGIEM
Ledwo co jasne promienie słońca zaświeciły nad ufortyfikowanym obozem elfów położonym nieopodal ruin niegdyś potężnej fortecy Tol Ascarnen, już dało się wyczuć w powietrzu przeszywający odór spalenizny któremu towarzyszyła szczypta czarnoksięstwa praktykowana głównie przez szamanów i porykiwania orków dobiegające od strony wiekowego, południowego mostu - nie było wątpliwości, siły Angmaru ponawiają rozpoczęty w nocy atak. Na stanowiskach bojowych fortu gwarno było od pokrzykujących dowódców Wolnych Ludów Śródziemia, wydających rozkazy swoim poddanym, którzy w pocie czoła ustawiali barykady, gromadzili amunicję, zapasy broni, racje żywnościowe i punkty zaopatrzenia dla garnizonu. - Wy dwaj! - krzyknął do dwóch niziołków starszy sierżant Vural - zróbcie użytek ze swojego rozmiaru i lećcie w te pędy do Glan Vraig, potrzebujemy każdego miecza w tej chwili, nie wiemy jak licznie przybył wróg tym razem. Dwaj Hobbici zasalutowali i wybiegli przez powoli domykające się wrota fortu. - Potrzebujemy jeszcze dwóch ludzi, elfów czy kogo tam licho przytarga do powiadomienia głównej armii przemierzającej Etten, jednak do cholery nie wiemy o niej nic! Gdzie jest, ilu sobie liczy, czy jest przygotowana do walki z takimi hordami, kompletnie nic! Sierżant podrapał się nerwowo po siwej brodzie, po czym jego wzrok przykuł łowca wpatrujący się w coraz liczniej napływające od strony fortecy odziały wroga, oraz Vani - młodą, elfią adeptkę sztuk magicznych z Rivendell. - Pojedziecie sprawdzić co z głównymi siłami? - spytał , gdyż wiedział, że łowca jest wyższy rangą od niego samego, jednak odpowiedź uradowała go wielce: - To nasz obowiązek, zrobimy co w naszej mocy, ale nie mogę obiecać niczego konkretnego, mnóstwo wargów grasuje po równinach Coldfells i w lesie Hithlad spragnionych krwi samotnych podróżników - odpowiedział łowca, lore-masterka przytaknęła. -Wiem że sobie poradzicie liczę na was... liczymy wszyscy. Po czym odprowadził ich wzrokiem zza blanek umocnień aż do rozdroży kiedy to rozdzielili się jadąc w swoje strony.
Nie minęło wiele gdy wymiana ognia rozpoczęła się. Strzelcy Uruków napinali cięciwy swych ciężkich okutych czarnym żelazem, prostych łuków i wypuszczali z nich mordercze strzały prosto w obrońców. W odpowiedzi usłyszeli świst szybkich, elfich strzał i mocniejszych bełtów z kusz krasnoludzkich. Kilku z orków padło powalonych magiczną kulą energii posłaną od strony obozu przez arcymaga Shindore, ich cielska spopieliły się w mgnieniu oka - niewątpliwie Wolne Ludy miały na usługach wielu praktykujących owe sztuki magiczne.
W obozie ludzie, elfy, krasnoludy i hobbici uwijali się jak mogli. Znosili rannych z blanek, po czym oddawali ich opiece rune-keeperów i lekarzy polowych, a na ich miejsce wchodzili nowi strzelcy. Pieśni i muzyka pokrzepiająca na duchu obrońców dała się słyszeć nieprzerwanie. Walka trwała...
Tymczasem łowca jechał niestrudzenie przez porośnięte wysoką trawą równiny Coldfells, piękne, lecz zarazem smutne, gdyż plugawione przez orków, wargów i inne paskudztwo z Grams, jechał tak w kierunku zrujnowanej twierdzy Tirith Rhaw obecnie stanowiącej przyczółek Wolnych Ludów.
Gdy tak jechał, nagle zauważył poruszenie w pobliskich krzakach. Poluzował broń, wyjął kuszę i załadował. Zwolnił tempo i zaczął uważnie się przyglądać w celu dostrzeżenia jakiegokolwiek ponownego ruchu. Nie zauważył nic jednak, więc przyspieszył widząc z oddali dumnie powiewające chorągwie na szczytach wież twierdzy. Gdy tak zamyślił się nad otaczającą go przyrodą, nagle coś czarnego i włochatego przemknęło mu dosłownie przed twarzą, koń parsknął przeraźliwie i jeździec znalazł się na mokrej trawie, wstał nieco ogłuszony od uderzenia, rozejrzał się i zobaczył w gąszczu traw paskudne oblicze znanej mu pokraki. Nie był to ani warg ani pies, choć duży jak warg, lecz ze zmierzwionym futrem, krzywymi łapami, nieproporcjonalnie małym ogonem i zaślinionym pyskiem. Był czarny jak smoła, przez co był prawie niewidoczny w gęstej trawie, z której łypał swymi żółtymi, przekrwionymi ślepiami na łowcę. Wyglądał teraz trochę jak hiena, śmiejąca się z łowcy, śmiał się, charczał, a może po prostu krztusił swoim wyliniałym futrem. Nic dziwnego że nie napadło na mnie to tchórzliwe bydle - myślał sobie łowca. Napada, owszem ale w większej grupie, podczepia się pod grupy roślejszych wargów i wilków szukając łatwej zdobyczy wśród odosobnionych podróżnych i zwiadowców. Nawet zagorzali słudzy mrocznego władcy nie darzą go szacunkiem, wręcz przeciwnie, przeganiają bądź sami polują na tą parodię warga. Nigdy nie atakuje sam, wtedy najczęściej ucieka albo "bawi się" z wrogiem lub to wróg z nim. Znany jest ze swego wrodzonego tchórzostwa, takiego jakim nie grzeszył jego pan niegdyś czempion, jeśli można go było takim tytułem nazwać, walczył przed laty ramię w ramię z Wolnymi Ludźmi, lecz powoli z biegiem czasu mroczne moce, lub jego spaczony umysł nakłoniły go do straszliwych czynów, po dokonaniu których uznano go za banitę i poszukiwano po całym Eriadorze. Teraz jego pan zniknął i pozostawił tylko tą pokrakę i żałosne wspomnienia o sobie samym... Łowca wiedział, że jego obowiązkiem jest ukrócenie życia temu psu, i przyniesienie jego parszywego truchła do Glan Vraig, po czym szybko wycelował z kuszy i wypuścił strzałę przesyconą mocą elfów zdolną do ogłuszania wrogów na krótki etap czasu, która ugodziła poczwarę w korpus. Zwierzę zatoczyło się i zawyło przeciągle. Łowca wiedział że ma niewiele czasu, przeładował broń i wystrzelił serię bełtów ponownie we wroga. Dwie strzały dosięgły celu, przeszywając na wylot pokraczną łapę i sięgając pleców warga. Ten zawarczał w kierunku swego przeciwnika i pognał z podkulonym ogonem ku gromadzącym się siłom Saurona w pobliżu mostu. -Jeszcze się spotkamy plugawcze, osobiście przekaże twój łeb Generałowi Tordurowi w Glan Vraig zanim bitwa dobiegnie końca - podsumował łowca, po czym wsiadł na swego czarnego wierzchowca i popędził na spotkanie z Generałem Verdantine w Tirith Rhaw...
cdn...
|